To nie był udany miesiąc dla fanów Chicago Bulls. O ile przed sezonem mogło się wydawać, że ekipa z Windy City powalczy o coś w tym sezonie, pierwsze 13 spotkań pokazały, że droga do play-offów jest równie kręta i niedostępna jak przez ostatnie kilka lat. Lauri Markanen zawodzi, Zach LaVine gra tylko i wyłącznie dla siebie, a tym wszystkim kieruje prawdopodobnie najgorszy trener w historii koszykówki. Jim Boylen.

Quo Vadis?

4 wygrane w 13 meczach i całkowity brak pomysłu na grę. Bulls wyglądają w tym sezonie jak dzieci we mgle po atakowanej stronie parkietu, a w defensywie nie widać ani krzty tożsamości, którą (mogło się wydawać) wyhodowali pod koniec poprzedniego sezonu. Jim Boylen stworzył drużynę, która biega, ale nie myśli. Która zna swoich najlepszych zawodników, ale wciąż nie wykształciła jednej skutecznej rotacji. Która doprowadziła do kilku wyrównanych końcówek, ale nie mogła skorzystać z time-outów, bo ich trener wykorzystał wszystkie dużo wcześniej. Czy władze Bulls wytrzymają z kimś takim do końca sezonu? Miejmy nadzieję, że nie.

Jaskółki

Na szczęście są też rzeczy, które dają pewną nadzieję. Wendell Carter Jr. wygląda z meczu na mecz coraz lepiej, Ryan Arcidiacano imponuje charakterem, a różnicę w przyszłości może robić Coby White. Debiutant z UNC wygrał już dla Bulls dwa mecze i choć pozostaje dość chimerycznym strzelcem, jego umiejętność zdobywania całych lawin kolejnych punktów może okazać się więcej niż przydatna. Pytanie czy w Chicago ktoś będzie umiał tego talentu nie zmarnować…